Poniższa treść, to artykuł Janusza Zaremby, który ukazał się w Tygodniku Filmowo-Telewizyjnym EKRAN (39/1965).
Pokrzywiony i wygięty ku środkowi błotnik, zniekształcona maska, przywiązana drutem do „reszty" samochodu - okazały się niewielką atrakcją: prawie nikt z mieszkańców historycznego miasteczka nie zwrócił uwagi na mocno zdeformowany „dziób" Syrenki, czego tak bardzo obawiał się jej prawowity właściciel, mój towarzysz podróży, Tadeusz Kubiak. „Stary, jak my się teraz ludziom na oczy pokażemy?" - tym dramatycznym pytaniem znakomity nasz fotoreporter podtrzymywał ze mną konwersację od miejsca wypadku - gdzieś za Pabianicami, aż do rynku historycznego grodu, a więc na blisko 200-kilometrowej trasie. Dla mnie była to kwestia dość kłopotliwa, jako że w chwili wypadku - zderzenia z twardym jak czołg Moskwiczem - miałem nieszczęście siedzieć za kierownicą. Tymczasem, jako się rzekło, mieszkańcy historycznego grodu całkowicie zbojkotowali nasz zdemolowany pojazd, ich uwagę bez reszty absorbowały całkiem inne sprawy.
Syców - miasto powiatowe na Dolnym Śląsku, położone w pięknej lesistej okolicy. Nazwę swą wywodzi prawdopodobnie od sycenia miodu lub sytości, czyli miejsca, które zaspokajało jakieś potrzeby. Syców leżał na ważnym szlaku „bursztynowym" Gdańsk - Kalisz - Syców - Oleśnica - Wrocław. Syców jako osadę spotykamy w dokumentach jeszcze z roku 1276. Jeszcze w XVIII wieku cała okolica, podobnie jak Syców, miała charakter polski. W mieście kwitły liczne gałęzie rzemiosła oraz handel. Z dawnej świetności do dziś zachowały się fragmenty historycznych murów miejskich.
Informacje te przytaczam z koperty (świetny pomysł!), w której nadeszło zaproszenie do redakcji do udziału w turnieju miast: Oleśnica - Syców. Szczegóły historyczne plus uroki przyrody stanowiły wystarczającą zachętę do podróży, do zwiedzenia miasta, o którym, przyznaję, niewiele dotychczas wiedziałem. Już jednak „pierwszy rzut oka" przekonał nas, że z ambicji turystyczno-krajoznawczych trzeba zrezygnować. Liczny sztab służby porządkowej, milicyjne kordony, specjalne „zapory" i tłumy mieszkańców całkowicie niemal uniemożliwiały poruszanie się po miasteczku w jego najciekawszej części, w pobliżu rynku. Zresztą atmosfera napięcia, emocje szlachetnej rywalizacji udzieliły się i nam niemal od pierwszej chwili. Walka od początku jest szalenie zacięta, zwyciężają na przemian reprezentanci jednego lub drugiego miasta, wynik najczęściej remisowy. Po kilku minutach jesteśmy już gorącymi kibicami Sycowa. Nieznaczną przewagę Sycowa przyjmujemy - jak wszyscy tu - z największą radością. Konkurs owocowo-warzywniczy nie zapowiada większych zmian: za pomidory - punkt dla Sycowa, za kapustę - dla Oleśnicy, i tak na przemian. Konkurencję uznajemy za najmniej efektowną od innych i przenosimy się do Oleśnicy. Miasto wygląda tak, jakby jego mieszkańcy wyjechali na wielką zbiorową wycieczkę. Jedziemy pustymi, bezludnymi ulicami, tylko narastający szum, okrzyki wyjaśniają przyczynę pustkowia.
Mieszkańcy
Oleśnicy nie mieszczą się już na chodnikach wokół rynku; młodsi
obywatele zajęli miejsca na dachach i kominach sąsiednich domów, stamtąd
gorąco dopingując swych reprezentantów. Trafiamy na moment, gdy dwaj
fryzjerzy pochyleni nad swymi namydlonymi „ofiarami" z brzytwami
uniesionymi do góry oczekują komendy „start". Dyskwalifikację mistrza
brzytwy z Sycowa - który w ferworze walki ostatnie pociągnięcie zamiast
brzytwą wykonał palcem - przeżywamy równie głęboko jak sycowianie, choć
dla delikwenta siedzącego w fotelu był to może tzw. szczęśliwy zbieg
okoliczności.
Po chwili Syców traci następny punkt: w wyścigu na hulajnogach dookoła rynku wygrywa reprezentant Oleśnicy. Niedobrze! Po powrocie do Sycowa dowiadujemy się, że przewaga konkurencyjnego miasta wynosi już kilka punktów, ale sytuacja jest jeszcze do uratowania. Do końca pozostało jeszcze kilka konkurencji, w których reprezentanci Sycowa mają spore szanse. Niestety!
Najpierw zawód sprawia krowa. Zdecydowana faworytka po dwóch udojach, teraz, jak by nie wytrzymuje nerwowych, niespokojnych spojrzeń przedstawicieli władz, mieszkańców miasta i obiektywów telewizyjnych kamer. Wygrywa tę konkurencję reprezentacja Oleśnicy: niespodziewanie, ale zdecydowanie, bo z przewagą blisko dwóch litrów.
Różnicę punktową na rzecz Oleśnicy pogłębiają kolejne konkurencje: piłowanie i rąbanie drzewa, wyścig w workach radnych miejskich; nawet konkurs par tanecznych, po długiej merytorycznej dyskusji Bardini - Waldorff, jury przesądza na rzecz Oleśnicy.
Dramatycznie przebiega konkurs gotowości bojowej strażaków. Kiedy prowadzący tę konkurencję red. Miś z telewizji ogłasza zwycięzcą reprezentanta Oleśnicy, krewki Wasz fotoreporter Tadeusz Kubiak nie wytrzymuje: z ręką na sercu przekonuje obecnego tu eksperta, kapitana SP, że strażak z Oleśnicy wpadł do samochodu prawie nagi. Zdziałał tyle, że kapitan zarządził wynik remisowy.
W ostatnich poważnych konkursach, w zbiórce makulatury i w omłotach, zwyciężają sycowianie; ostatecznie jednak turniej wygrywa, z przewagą dwóch punktów, Oleśnica.
Jeszcze długo po zakończeniu turnieju - w Sycowie rojno i gwarno. Chwila odprężenia po wielotygodniowych przygotowaniach, wymagających ogromnego wkładu pracy, mobilizacji wszystkich sił i środków. Narodową namiętność do sportu, czy może lokalne antagonizmy? Nic z tych rzeczy. Chodziło nie tylko o to, by pokonać Oleśnicę, ale i o to, by jak najlepiej zaprezentować się na - prawie już - dwóch milionach telewizyjnych ekranów rozsianych w całym kraju. Poza tym - stawka była też niebagatelna: 1.000.000 zł - obok sławy dla miasta, także okazja do nowych inwestycji. Sycowianie przegrali, ale ożywczy ferment poprzedzający turniej pozostawi trwałe ślady: dokonano generalnych porządków, zadbano o estetyczny wygląd miasta, chóry i orkiestry po długich intensywnych próbach osiągnęły na pewno wyższy poziom, interesowanie miastem, jego historią, wielu mieszkańcem udzieli się może na dłużej.
Dla telewidzów była to przede wszystkim zabawa, choć przy niektórych konkurencjach mieli okazję zapoznać się bliżej z miastami „bursztynowego szlaku". Tego rodzaju program wymaga wielkiej sprawności organizacyjnej i technicznej; jeśli więc telewidzowie mogli oglądać na przemian fragmenty pojedynku toczonego w Oleśnicy i Sycowie, obserwować i słuchać jurorów obradujących w Katowicach, jeśli odbywało się to wszystko bez zakłóceń, bez planszy „przepraszamy za usterki", to turniej jest na pewno sukcesem realizatorów, świadectwem dojrzałości i sprawności naszej TV.
JANUSZ ZAREMBA
Fot. TADEUSZ KUBIAK